Dzisiejszy dzień był inny. Bardzo odmienny... czy nie tego chciałam? Nie wiem, ale stosunek zła do dobra był gdzieś 3:1. Zaczynam tęsknić za monotonią, ale ze mnie szuja, nic mi nie pasuje - w główce się przewraca. Jak zwyczajnie to źle, jak inaczej to też nie dobrze - smarkula... Ilość płynących inwektyw w moim kierunku była nadzwyczaj wielka, a do tego skumulowana. Nie będę ich wymieniać, bo szkoda klawiatury, a padły z ust osób, o których nigdy nie miałam dobrego mniemania, ale jakość i ilość wprawiły mnie w stan lekkiego niedowierzania i co dzieje się rzadko - robiłam po prostu wielkie oczy. Mięczak. Do tego niedocenianie moich umiejętności lingwistycznych... ja wiem, że nigdy nie byłam alfą i omegą z niemieckiego, ale cofnięcie mnie do grupy, gdzie poznaje się czasownik modalny "mgen" oraz zapisuje się na tablicy słówko "der Vater" z objaśnieniem "tego chyba jeszcze nie mieliście" jest lekką przesadą, tym bardziej, że w grupie do której niedawno uczęszczałam, zakończyliśmy naukę końcówek przymiotników. Odległość poziomów jak z Watykanu do Krakowa. Miałam łzy w oczach gdy babka zapytała się mnie "****** jak powiesz - nie lubię pić kawy", chociaż raz chciałam aby ktoś je zobaczył... boli mnie gdy ktoś uważa, że jestem słaba... boli gdy wszystko wskazuje na to, że nic mi się nie udaje. I jutro jest jeszcze klasówka z chemii i kartkówka z histry... rozpacz... A ta jedyna miła rzecz jaka mnie dziś spotkała to wręcz cudowne zdanie wypowiedziane z ust mojej dobrej szkolnej kumpeli. "Lubię cię taką jaką jesteś"... dziękuję.
Aaa idę się pobawić z Olą i Mateuszem klockami, bo już narozwalali..a chyba mój nowy "brat" chce na kompa..bo coś tak lazi niepewnie :)